Dzieci zaczynają od tego, że kochają swoich rodziców. Po pewnym czasie sądzą ich. Rzadko kiedy im wybaczają. – Oscar Wilde
Nie da się ukryć, jest w tym dużo prawdy. To trochę przygnębiające, ale jednocześnie pokrzepiające, przynajmniej wiemy czego możemy się spodziewać, a to zwiększa pole manewru i wymusza działania. Zakładam jednak, że powyższa myśl nie jest regułą i jako rodzicowi daję sobie prawo do kreowania dzieciństwa moich dzieci na miarę pierwszego wersu sentencji. Choć lepiej by brzmiało, gdybym prawo uczyniła obowiązkiem z racji spoczywającej na mnie odpowiedzialności za powołane życie.
Świadomość podjętego zobowiązania zmusza do starań, aby dzieciństwo moich dzieci stało się miejscem w ich wspomnieniach, do którego będą wracać w największą przyjemnością, aby na samą myśl o beztroskich czasach robiło im się ciepło i przyjemnie i wreszcie, aby mogły bez wahania kiedyś powiedzieć – Miałem super dzieciństwo!
Łatwo nie jest, a ogrom zadania jeśli je sobie uświadomimy, niekiedy przerasta i przeraża. Wychowywanie dzieci to praca na najbardziej odpowiedzialnym stanowisku świata. Panie i panowie dyrektorzy w wielkich korporacyjnych trybach mogą schować do kieszeni swój prestiżowy zakres obowiązków, to nic w porównaniu ze świadomym procesem wychowawczym. Odpowiedzialność jest o wiele większa i system premiowania inny, nie wspominając już o ocenach kwartalnych czy półrocznych. Zakres obowiązków rodzica to gigantyczna lista, której realizacja rozłożona jest na wiele lat, a cel pracy jest niewiarygodnie delikatną i złożoną strukturą, którą trzeba budować i formować, dokładać malutkie cegiełki starań i wygładzać je, zmiękczać, później utwardzać, aby uzyskać jednolity, niechwiejny efekt z zachwycającym wnętrzem.
Znam ludzi – rodziców, którzy pracują na etatach, prowadzą firmy, słowem zarabiają na życie lub „realizują się zawodowo” jak to teraz modnie jest powiedzieć. Zdarza mi się w rozmowach z nimi usłyszeć o osiągniętych sukcesach zawodowych, o satysfakcji, jaką daje praca zawodowa. Natomiast nigdy nie usłyszałam, ani nie przeczytałam wprost wypowiedzianych słów mówiących o sukcesach na płaszczyźnie wychowywania dzieci. Gdyby takowe się pojawiły, w moim odczuciu powinny brzmieć mniej więcej tak:
– moje dzieci są szczęśliwe
– moje dzieci kochają mnie
– moje dzieci kochają siebie
– moje dzieci szanują siebie i innych
– moje dzieci są roześmiane
– moje dzieci słuchają mnie w imię miłości, a nie strachu
– moje dzieci wiedzą, że jestem dla nich
– moje dzieci są wewnętrznie spokojne, ponieważ zapewniam im wysokie poczucie bezpieczeństwa i nie szczędzę miłości
– moje dzieci radzą sobie z życiem dzięki solidnym fundamentom, które im dałam (i nie mam na myśli dobrych szkół)
– z powodzeniem pracuję nad tym, aby dzieciństwo moich dzieci zbyt szybko i brutalnie się nie zakończyło, czyli dopóki mam na to wpływ chronię je przed złymi cechami świata otaczając dobrymi
– zakres moich rodzicielskich obowiązków zaplanowany jest tak, aby WŁAŚCIWIE wykorzystać czas dzieciństwa moich dzieci
To tak z grubsza, rozdrabniać się będę w kolejnych postach.
Biorąc powyższe pod uwagę doszłam do wniosku, że opracuję sobie swój „plan” na wychowywanie dzieci. Czasy, gdy dzieci wychowywały się niemalże same dawno minęły. Dziś, w erze wyścigu szczurów, kultu idealnej sylwetki, wewnętrznej pustki ubranej w ipody, iphony, rogowe okularki czy trampki noszone zimą, w erze, gdzie „JA” zanika przysypywane wszelkiej maści dietami, wskazówkami jak żyć, co jest trendy, a co nie, co daje natychmiastową przyjemność, a czym nie warto się zajmować lub wręcz należy atakować bo jest przestarzałe bądź typowe dla osób określanych jako „moherowe berety” – mam na myśli „współczesne” podejście do struktury rodzinny czyli mama+tata+dzieci – w erze pędzącej donikąd, DZIECI TRZEBA WYCHOWYWAĆ, aby dać im NORMALNE podstawy. Dobre podstawy, tak jak w matematyce, ułatwiają dalsze, dorosłe życie. Pomagają cenić życie, jako coś wyjątkowego i dalekiego od produktywnego podejścia, co bezustannie nam się wmawia chociażby zalewem reklam sugerujących, że NIE MAJĄC, NIE DA SIĘ BYĆ.
Co to jest wychowywanie dzieci?
Rozumiem je, jako ogół zamierzonych i niezamierzonych działań, będących w zgodzie z ukształtowanym JA rodzica, mających na celu zbudowanie solidnego JA dziecka.
Solidne JA dla mnie, to system wartości z definicji będących dobrymi.
Ponadto wychowywanie, to napełnianie dziecka maksymalną ilością ciepła i miłości oraz praca nad poczuciem bezpieczeństwa. Ross Campbell w książce „Sztuka zrozumienia, czyli jak naprawdę kochać swoje dziecko” napisał o naczyniu miłości, które u dziecka powinno być zawsze pełne. To my, rodzice, mamy je stale napełniać poprzez bezwarunkową miłość. Na marginesie, książka godna polecenia jako świetne narzędzie pomagające w wychowywaniu dzieci.
Przechodząc do konkretów – nie jestem idealną matką, popełniam mnóstwo błędów wychowawczych, ale to mnie nie zniechęca (no, może czasami). Nie chcę działać po omacku, potrzebuję wskazówek w rodzaju poradnika, których nota bene jest wiele, ale generalnie radzą one jak rozmawiać z dzieckiem, jak je wspierać, kochać, itp. Naturalnie to sedno sprawy, ale ja jeszcze potrzebuję rad w rodzaju – co mogę zrobić, aby poprzez cegiełki konkretnych działań wyłożyć dzieciństwo moich dzieci ciepłymi wspomnieniami. Pomysłów mam wiele i dlatego postanowiłam je zapisać przede wszystkim dla siebie, aby móc się do nich odwoływać w chwilach zwątpienia.